sobota, 26 stycznia 2013

Na dworze śnieg. Płonące dębowe  kłody promieniują ciepłem przez szybę kominka. Odrobina brandy. Wracam na Teneryfę.
12 grudnia 2012.
Szanse na dobry przelot zabrali celnicy przetrzymując przez tydzień Szymona soczewki kontaktowe. Baksztagowa autostrada prowadząca do pasatów przestawała pracować. Wyspy będą centrum wyżu mającego się utworzyć nad naszą częścią Atlantyku. Będziemy łapali ostatnie sprzyjające podmuchy. Ustalamy start na 2100 UTC i idziemy do chińczyka najeść się na zapas. Marzę o schabowym. Po dwóch słodkich przystawkach nadchodzą półmiski z brązowym pieczystym. Z bliska, niezbyt dobrze upieczone wołowe żebro w na przemian nakładanych warstwach lukru i karmelu. Nie czekam na kolejne dwa słodkie dania. Ostatni raz sprawdzamy pogodę i zostawiam Szymona z chińskimi przysmakami. O 2200 oddaję cumy. Do mariny wchodzą bardzo słabe podmuchy z przeciwnych kierunków przedzielane ciszą. Jeszcze cumuję na końcu kei i idę do Lilla My.
Wychodzisz?
- Jeszcze gdzieś upchnę te dwie cumy.
Coś umknęło. Patrzę na lewe okienko, jest ze starej plexi. Było uszkodzone  po uderzeniu fali.
- Zaklejałeś pęknięcie?
Szymon nurkuje w Małej szukając wiertarki. Przed zaklejeniem trzeba wywiercić otworki na końcach pęknięcia. Już nie czekam. Wracam na Skwarka i po dziesięciu minutach mijam główki. Dalej między wyspami dmucha. Fala rzuca Skwarkiem. Łapię ledwo wyczuwalne tchnienia. Zwrot za zwrotem i niezamierzone kółka. Próbuję odejść od wysokiego klifu. Co tu robię. Powinienem przynieść drewno, napalić, odśnieżyć przed domem. Milę od brzegu łapię pierwszy silny podmuch z północnego wschodu. Baksztag, sześć węzłów. Ślizgi z falą. Jest pięknie. Kurs 180. Postanawiam szukać wiatru bliżej Afryki i jak najszybciej dotrzeć do pasatu. To dłuższa trasa. Wolę zaryzykować niż łapać słabe podmuchy na środku Atlantyku. Z tyłu ledwo widoczne na tle łuny Santa Cruz, światła statku. Kurs zbieżny. W ustach sucho. Spokojnie. Jest bardzo daleko. Ile razy mijałeś statki. Lekko wyostrzam. Po dwudziestu minutach statek przechodzi za rufą. Wiatr rośnie. Po zarefowaniu grota prędkość nie spada. Co raz częściej zabieramy się na ślizgi z falą. Bryzgi sięgają jednej trzeciej grota. Jestem przemoczony. O piątej światła statku z prawej burty. Namiar się nie zmienia. Trzymam kurs na zderzenie. W szkwale, w ślizgu na grzbiecie fali, sto metrów od statku, robię zwrot przez rufę. Mijamy się przeciwnymi kursami. Ludzie stoją na oświetlonym pokładzie. Macham do załogi. Śmieję się. Żadnej suchości. Znowu zwrot za rufą statku. Wracam na 180. Tego potrzebowałem. Siódma rano. Po dziesięciu godzinach od oficjalnej godziny startu sprawdzam pozycję. Jestem 50 mil na południe od Radazul. Wieje z północy ze wschodnią odchyłką. Stawiam dwa foki na wytykach. Ustawiam samoster i pomagam mu wypuszczonymi linami.

 Dzień sztauowania, noc za sterem. Leżę na ławie kokpitu oparty głową o nadbudówkę. Mokre ubranie nie przeszkadza. Mięśnie pulsują. Zmuszam się do podniesienia powiek. Wschodzi słońce. Z lewej Pico de Teide. Z prawej Gran Canaria. Powieki opadają. Jeszcze raz. Lewa Teide. Prawa Gran Canaria. I jeszcze raz. Warto.

Teneryfa, Pico de Teide.

Gran Canaria.



2 komentarze:

  1. Witamy w kraju :)!!!
    Z niecierpliwością czekam na relację i zdjęcia.

    OdpowiedzUsuń
  2. Gratulacje i szacunek za pomysl i realizacje projektu.
    Mamy w kraju wielkich ludzi!

    OdpowiedzUsuń