Czternasta czterdzieści. Delikatnie, za mgiełką, pojedyncze szczyty wyrastają z całego zachodniego horyzontu. W wielu miejscach. Od razu całe Karaiby? Po godzinie widać już, że to dwie wyspy. Po lewej Saint Lucia. Po prawej Martynika. Żegluję bliżej Martyniki z niepokojem patrząc na zegarek. Wiatr rośnie. Chwilami robimy osiem węzłów. Nie refuję.
Wyspa jest coraz bliżej. Pod brzegiem, szybki jacht płynie ku bliskiemu Le Marin. Największej marinie na Karaibach. Mijam południowy cypel i zmieniam kurs na 290. Do mety. Do 61 południka. Za wyspą jesteśmy osłonięci przed pasatowymi falami.
Na kursie Rocher du Diamant. Charakterystyczna kopulasta skała stercząca z oceanu. Skwarek pędzi. Nagle wpływam w środek kipieli. Szalone harce delfinów zbitych w ławicę. Helikopter robi dwa kółka nad Skwarkiem.
Tam, 10 mil za rufą, pod pasat, został bezpieczny port Le Marin.
Zmierzch coraz bliżej. Dwudziesta druga zero sześć N 14.24 W 061. Meta. 33 dni 1 godzina 6 minut. Pozostało bezpiecznie zakotwiczyć. Nie widać księżyca i gwiazd. W ciemności z trudem obserwuję zarys Diamentowej Skały. Przepływam obok. Osiemdziesiąt mil w ciągu ostatnich czternastu godzin. Za cyplem powinny być zatoczki Arlet. Już dawno wybrałem pierwszą, Petite Anse de Arlet. Zmęczenie. Już niedługo. Po północy jestem blisko celu. Gwałtowny wiatr spadowy głęboko przechyla Skwarka i odrzuca od brzegu. Dwa refy na grocie. Fok w dół. Fok sztormowy w górę. Chłodno. Halsuję pod szkwalisty wiatr w czterdziestostopniowych przechyłach. Kadłub wyskakuje na krótkiej fali. Wiatr wyje. Nie widzę skał. Zatoka jest cieniem ze słabymi światełkami zabudowań. Nieznana mi bojka świeci na wejściu do zatoki. Co oznacza.Wiatr jest zbyt silny by dawał szanse na odejście po uderzeniu o skałę. Byłoby głupio rozbić się na samym końcu. Postanawiam do rana żeglować tam i z powrotem wzdłuż brzegu. Po kilku godzinach z trudem utrzymuję resztki świadomości. Muszę zamknąć oczy. Odpocząć. Spadowy na chwilę przerywa. Wjeżdżam do zatoki. Kotwica. Jest zasięg.
Próbuję dzwonić. Nic z tego. Wysyłam sms. Jest 0730. Zasypiam.
Słońce. Oczy pieką. Trzeba zrzucić nałożone nocą na cebulkę grube ubrania. Wystawiam głowę. Stoję pośrodku pięknej zatoki. Boja oznaczała wejście.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz