- Nie kończ jeszcze, napisz o swoich doświadczeniach. Co jadłeś, ile gazu zużyłeś itd.
- O.K. Zacznę od najważniejszego.
ZAWSZE DZIOBEM
Podczas drugiego etapu w połowie Atlantyku chowałem się przed słońcem do wnętrza kabiny. Emocje po zderzeniu z Pine już osłabły. Mogłem zacząć analizować racjonalne przyczyny ocalenia Skwarka. Byłoby dobrze gdyby na mostku ktokolwiek obserwował choćby radar. Ale może też mieli imieniny. Fala dziobowa Sosenki była na tyle wysoka, że płetwa balastowa nie została uszkodzona przez gruszkę dziobową. Odrzucony na burtę jacht szczęśliwie ominął mogące zniszczyć takielunek elementy kadłuba statku. Niewysoki maszt, mocny profil i prosty takielunek bez salingów pewno nie były bez znaczenia. Tu http://www.marinetraffic.com/ais/pl/shipdetails.aspx?mmsi=538004369 znajdziecie kilkanaście zdjęć Pine. Podczas zderzenia elementy jachtu muszą pochłonąć energię proporcjonalną do jego masy i kwadratu prędkości z jaką jednostki się zbliżają. Dysproporcja między jachtem a statkiem jest na tyle duża, że uszkodzenia i spowolnienie tego drugiego możemy pominąć. Jacht może się uratować jeżeli zostanie uderzony w element tak mocny by skutecznie pełnił rolę strefy zgniotu. Łódź uderzona w burtę łatwo zostanie rozbita. Energię zderzenia pochłonie pękający kadłub. Po czym najpewniej zatonie. Szanse przetrzymania takiego uderzenia dają jachty metalowe. Ich burty pochłaniają dużą ilość energii podczas odkształcenia plastycznego. Jacht będzie pognieciony ale załoga może się na nim uratować. Największe szanse na szczęśliwe przetrwanie kolizji daje zderzenie najbardziej odporną częścią kadłuba - dziobem. Ze względu na małą masę Skwarka i umiarkowaną prędkość statku energia zderzenia była niewielka. Została pochłonięta przez kilkumilimetrowe zgniecenie końcówki drewnianej nakładki dziobnicy. Cięższy jacht musiałby pochłonąć większą energię ulegając odpowiednio większym uszkodzeniom. Leżąc w upale na podłodze kabiny analizowałem teoretyczne zderzenia ze statkiem dziób w dziób. Swoich konstrukcji, tych do których przyłożyłem rękę i tych których rozwiązania znałem. Również takich na które bym nie wsiadł. Trzydziestotonowy kecz - uszkodzony poważnie bukszpryt, zerwany sztag, możliwa utrata masztu. Trzytonowy szpicgat - zgnieciona końcówka bukszprytu, uszkodzenie nie doszłoby nawet do sztagownika. Dwunastometrowy stalowy jacht wyprawowy - zgniecione integralne okucie kotwiczne. Osiemnastometrowy szybki jacht o konstrukcji przekładkowej - uszkodzona górna część dziobnicy. Te wyniki nie przygnębiały. Takielunek możemy utracić poprzez uszkodzenie sztagownika lub uderzenie o burtę statku. Gdy jacht ma mocną konstrukcję, burty są właściwie usztywnione i silnie związane pokładem to kadłub podczas zderzenia ze statkiem może ulec niewielkim uszkodzeniom, nie zagrażającym jego pływalności. Dziobnica w górnej części i elementy przed nią będą ulegały zgniataniu ale burty pozostaną całe. Nie jesteśmy w sytuacji skazańca. Mamy dużą szansę na przeżycie i uratowanie jachtu.
Rolę strefy zgniotu przejmują i pochłaniają energię zderzenia, dziobnica, bukszpryt, okucia.
Do mało optymistycznych wniosków doszedłem analizując część produkcji popularnych jachtów. Małą szansę na przetrwanie kolizji dają delikatne, oszczędnie budowane łodzie w których zastosowano słabe połączenie pokład - kadłub. Jest to złącze silnie obciążone podczas normalnej eksploatacji tymczasem na niektórych jachtach nie wytrzymuje nawet pracy na sztormowej fali.
Podczas kolizji słabo związany pokład oderwie się od kadłuba. Po tym burty łatwo ulegną wyboczeniu i złamaniu a jacht może zatonąć.
Mam nadzieję, że nigdy nie znajdziecie się w podobnej sytuacji i poniższej rady nie będziecie musieli stosować.
Gdy nie da się już uniknąć zderzenia, jeżeli mamy jeszcze możliwość wyboru, przyjmijmy je dziobem. I walczmy o jacht.
1. Stara dobra szkoła: gródź wodoszczelna na dziobie, tzw, "gródź zderzeniowa" dziś rozwiązanie mało popularne, a szkoda. Nie chce mi się patrzeć w przepisy PRS-u, chyba taki wymóg tam jest lub był.
OdpowiedzUsuń2. Radaru się nie obserwuje stale, chyba że we mgle. Nawet takich wymogów nie ma. Obserwacja powierzchni wody powinna być prowadzona stale. A w praktyce... Maszty, dźwigi itp tworzą martwy kąt. Czasem całkiem spory. Mały jacht jest naprawdę słabo widoczny z mostku. Jak jest większa fala i nie ma żagli to całkiem tragedia. Widać go dosłownie w ostatniej chwili. W nocy bez swiateł jacht też jest niewidoczny.
Jak się nieszczęścliwie złoży to akurat oficer robi wpis w dzienniku, sprawdza coś w locji lub wypełnia jakiś papierek. Powinien mieć tam jeszcze kogoś na mostku ale marynarze to zazwyczaj mają w d... obowiązki. Od kiedy jest AIS to jest większe lekceważenie obserwacji wzrokowej.
Pomijam takie przypadki, że na mostku są ludzie "po spożyciu lub w trakcie spożywania". Sporadycznie się takie sytuacje niestety zdarzają.
Częściej zdarza się spora wada wzroku wśród ludzi na mostku. Zgroza, ale taka jest rzeczywistość. Daltonizm - ujdzie, krótkowzroczność można skorygować, ale wielu ma "kurzą ślepotę". I często o tym nawet nie wie...
3. Radar.
Większość oficerów jak musi oderwać się od obserwacji morza, a zwykle niestety musi od czasu do czasu to robić w czasie wachty. Sprawdzają wtedy dokładnie co jest dookoła naocznie, po czym zerkają w radar i na parę-parenaście minut oddają się innym zadaniom. I tu "jest pies pogrzebany". Radary dziś są sporo uproszczone w stosunku do tych sprzed lat. Postęp w nich polega na tym by jak najbardziej odciążyć osoby obsługujące je. Stąd automatyczne filtry i jak najmniej funkcji które można ręcznie zmieniać.
To dobrze, bo przeciętny obsługujący ma małą wiedzę na temat zasady ich działania i nie potrafił wykorzystywać wszystkich możliwości radaru.
To źle bo automatyczne filtry słabe echo radarowe często wrzucają do zakłoceń. O ile do zakłóceń nigdy nie trafi echo od statku (producenci o to zadbali) to echo od małego jachtu lub z kiepskim reflektorem radarowym (tu trzeba dodać że wszystkie jachty mają kiepskie lub bardzo kiepskie reflektory radarowe) ma dużą szansę być "odfiltrowane".
A że odbywa się to dzis w sposób cyfrowy oznacza to że echo albo jest albo go nie ma.
Na starych radarach z mnóstwem pokręteł, radarach które "wypalały oczy" obserwatorom (stąd ta niechęć do ciągłej obserwacji radarowej wśród "tych na mostku") takie echo było obrazowane jako ledwo podświetlona plamka. Ledwo ale zawsze coś tam było jak się przyjrzał człowiek (zależało to oczywiście od ustawień). Wprawny obserwator mógł po tym się zorientować że "coś małego" może być w pobliżu i tymi pokrętłami które miał(a dziś nie ma) tak dostroić radar by zobaczyć co to jest. Dziś nie będzie zazwyczaj wiedział o takim słabych echu bo komputer mu tego po prostu nie pokaże.
Przykład, z życia; Jacht pyta "jak go widać na radarze?" przez UKF-kę. Ma szczęście, oficerowi się nie chce ale prosi mnie bym mu sprawdził. Grzebię w radarze (bardzo nowoczesnym, najwyższa półka, armator na radary nie poskąpił). Grzebię i stwierdzam. Nie ma nic w pobliżu. Pytanie, "gdzie jesteś?". "3 kable na waszym prawym trawersie". Sprawdzam jeszcze raz, nie ma. Pytanie; "masz światła?" Bo jest noc, warunki idealne, bez fali, prawa burta to "sektor" oficera (ja mam lewą, więc nie dostanę "zjebów") ma cholernie dobry wzrok i wkurza się że go nie zobaczył. "sorry, nie mam, już zapalam". Faktycznie jest 3 kable na trawersie. I na radarze go nie widać nadal choć już dokładnie wiem gdzie szukać. W tych warunkach na starym radarze z lat 70-tych, z tej odległości potrafiłem wykryć echa które okazywały się ...łabędziami.
pozdrawiam
R.B.
Może więc można zastosować na jachtach "aktywny" sygnalizator - generator sygnału?
OdpowiedzUsuńTaki sygnał byłby w założeniu tak dobrze "widoczny" na nowoczesnym radarze jak duży statek.
Na pewno da się tak zrobić.
To mogłoby być dużo bardziej skuteczne niż światła - i bardziej energooszczędne.
Co sądzicie?
A może takie rozwiązania już są?
Istnieje system AIS. Coraz bardziej dostępny i stosowany również na jachtach. Można tylko odbierać informacje o bliskich statkach (B) lub w droższej wersji (A) wysyłać również własny sygnał.
OdpowiedzUsuń