czwartek, 31 stycznia 2013

Jak szybko żeglowalibyśmy gdyby wszystkie wymiary Skwarka powiększyć dwukrotnie? Wzrost prędkości wynikający z samego wydłużenia wodnicy byłby równy pierwiastkowi ze skali powiększenia. A więc tylko z tego powodu większa łódka żeglowałaby prawie półtora raza szybciej. Momenty prostujące rosną wprost proporcjonalnie do czwartej potęgi skali powiększenia a przechylające wprost proporcjonalnie tylko do trzeciej. To powoduje, że gdy wiatr rośnie żagle małego Skwarka musimy zacząć refować  przy dwukrotnie niższej sile wywieranej przez wiatr na metr kwadratowy żagla. Na większym jachcie nie trzeba tak często zmieniać lub refować żagli i można na pełnych żaglach płynąć przy silniejszym wietrze. Łatwiej jest przeczekać szkwał. Większa masa i wymiary sprzyjają również spokojniejszej żegludze. Duży jacht nie reaguje gwałtownie na niewielką falkę. Tak więc na dziesięciometrowej Setce moglibyśmy wygodniej i bez wysiłku żeglować półtora raza szybciej lub przy niewielkich staraniach jeszcze poprawić ten wynik.

środa, 30 stycznia 2013

20.12.2012 - 04.01.2013
Głowicę samosteru przy wietrze wiejącym z tego samego kierunku mogę przestawiać o 180 stopni.
 Gdy strugi wiatru napływają na statecznik od strony przeciwnej niż równoważący ciężarek, ustawiam i mocuję ster linką by pełnił funkcję statecznika.


Rolę steru przejmuje płetwa Fletnera. Taki układ działa bardzo precyzyjnie, niestety tylko przy słabszych wiatrach. Jeśli wiatr rośnie wymaga częstych interwencji lub wspomagania ciągniętą liną. Gdy dmucha silniej lepiej odwrócić głowicę a na rumpel założyć linki ograniczające wychylenie oraz gumy tłumiące ruchy steru.


W tej konfiguracji samoster sprawnie funkcjonuje również przy najsilniejszych wiatrach jednak płyniemy z wyraźnym esowaniem nawet do 30 stopni na stronę gdy przy nierównomiernych falach trzeba nastawić duży zakres ruchu rumpla.
Płynę na południowy zachód by głębiej wejść w pasat. Foki ciągną, samoster prowadzi. Drugi dzień pasatowego lenistwa. Porządki, pranie i kąpiel. Okrutnie słoną wodę oceanu spłukuję kilkoma litrami słodkiej. Kolejna doba - 105 mil. Mam czas. Mogę czytać. Żeglarze w Santa Cruz zostawili nam potężny plik głównie magazynów motoryzacyjnych. Ważne, że po polsku.  Dowiaduję się dlaczego powinienem jeździć Astonem Martinem. Jest uroczo zawodny, wspaniale niepraktyczny no i cena zupełnie bez znaczenia. Wyborcza , Ile człowieka jest w Polaku. Mam wrażenie, że to już było w historii. Wyborcza ląduje za burtą. Odrodzenie angielskiej motoryzacji. Może się udać. Żeglujący z wiatrem jacht przechyla się z burty na burtę w rytmie fal. Na wielu jachtach to największa uciążliwość podczas żeglugi w pasacie. Zwłaszcza ciężkie jachty których konstrukcja nie sprzyja tłumieniu kołysań, kładą się na burty po ponad 20 stopni.  Przechyły Skwarka nie przekraczają dziesięciu. Płyniemy prawie jak katamaranem. Fale delikatnie unoszą rufę i przechodzą pod kadłubem. Do końca rejsu żadna nie zaleje kokpitu. Pasat wydaje się być nagrodą dla zmęczonych, dla żeglujących rodzin. Za dopłynięcie, za wszystkie sztormy, za przygotowanie jachtu.
  Dobre towarzystwo.


Sięgam po książkę o Małych Antylach. Prezent od Szymona, armatora zgrabnego Schipmana, który wraz z Krzysztofem pomógł przywieźć Skwarka do Sagres.  Wybieram kotwicowisko na którym w drodze do Fort de France stanę po przejściu mety. Dzielę pozostałą odległość przez sto. A może sto dziesięć. W nocy w kokpicie ląduje "robal". W jaki sposób?

Wiatr siada. Ledwo 2B. Zapeszyłem. Steruję. Może to coś da. Zaledwie osiemdziesiąt pięć mil po dobie walki. Prześladuje mnie tytuł zapamiętany ze starego numeru Yachtu. Na Karaiby bez pasatu. Tylko, że oni mieli jedenastometrową łódkę. Dzielić wodę i jedzenie? Wiatr jeszcze słabnie i skręca na SE. Grot, fok i kurs 210. Na południe. W poszukiwaniu mocnego pasatu. Dwa dni łapania podmuszków. W nocy woda gładka jak olej. Sześćdziesiąt i siedemdziesiąt siedem mil. Czy to ocean czy kurs żeglarski na Pogorii. Nie tej stalowej. Tej koło Katowic. Powoli rośnie północny wiaterek. Jestem sto mil od Wysp Zielonego Przylądka. 18 stopni 29 minut N. Dość szukania pasatu. Półwiatrem ku Martynice. Po trzeciej nocnej zmianie żagli odpuszczam. Wyrzucam linę. Jest Wigilia. Prawa strona głowy nadal tkliwa. Może zawinąć na Wyspy, zadzwonić do domu, że wszystko ok i po Świętach, gdy przyjdzie pasat przelecieć na druga stronę.
 Rano świąteczny wiatr z NEN. Rośnie. Fala również. Dmucha już dobra ósemka. Pod fokiem sztormowym przekraczamy chwilami sześć węzłów tylko samoster przy bocznej fali potężnie esuje. Zygzakiem po falach robimy półtora raza taką drogę. Siądę do steru. Po Świętach. Teraz muszę ze zwykłych zapasów skomponować środek silnie dopingujący. Gulasz z sosem grzybowym, żółty ser, czosnek, czerwone wino. Przeloty po osiemdziesiąt mil. Nie szkodzi. Kiedyś dopłynę. W czwartek 27 grudnia mogę nieśmiało powiedzieć  wrócił. Pasat. Sto cztery, dziewięćdziesiąt, sto sześć mil na dobę. Piękne ślizgi. Ryby w powietrzu. Latają gdy fala i wiatr rosną. Pechowe znajduję w kokpicie i na pokładzie.
W Sylwestra czarna woda, biała piana. Pasat ponad 5B, trzymetrowe fale i 108 mil. Od kilku dni nie widziałem statku. Postanawiam spać normalnie. Obawiam się, że organizm może być bardziej zmęczony niż to odczuwam. Pasat nie jest równy jak na początku. Przechodzą silne szkwały i krótkie, intensywne ulewne deszcze. Kolejne dni z przebiegami ponad sto mil. W czwartek sto dziesięć. Fuka. Czarne, rozbudowane fale. To nie film. Ja tu jestem. Nadchodzą od rufy i wydaje się, że nas pochłoną. Dochodzą. Zawisają spienionym grzbietem trzy metry nad rufą i znikają pod kadłubem lekko unosząc skwarkową pawęż.

wtorek, 29 stycznia 2013

 13 - 20.12.2012
Jeżeli tak dalej będzie dmuchało to mam szansę przepłynąć 140 mil w 24 godziny.  Patrzę na oddalające się wyspy nie tylko za siebie. Przed południem wiatr siada całkowicie. Do wieczora łapię nieliczne delikatne podmuchy. 80 mil w ciągu doby.
 Wracam do snu w odcinkach piętnastominutowych. Głowa na zewnątrz. Przyzwyczajenie wzroku. Lustruję horyzont z wierzchołka fali. Do koi. Delfiny, statki i łapanie podmuchów. Dwie kolejne doby przynoszą tylko 104 mile. Energia elektryczna na rejs mieści się w zapasie paluszków. Sprawdzam pozycję raz na dobę i nanoszę na mapę. Przebiegi to nie zliczany przez gps kilwater węgorza na oceanie lecz proste odcinki między pozycjami. Wieczór, trzy doby od startu. Jest wiatr. Cztery, potem sześć B z południowego wschodu. 2200 chcę sprawdzić horyzont. Jestem już w zejściówce. Falka przyhamowuje Skwarka. Lecę tyłem do wnętrza. Kant szafki kambuzowej zatrzymuje głowę. Pięć centymetrów nad uchem. Rano wiatr przechodzi na północno wschodni. Jest równe sto mil w ciągu doby i jazda. 6B. Czyste niebo. Granatowy ocean.
 Przed północą wiatr wyje. Co najmniej ósemka. Liny z rufy. Prawa strona głowy opuchnięta. Kark sztywny. Rwie bardzo stare złamanie nosa. Dwie aspiryny. Podobno działają przeciwzakrzepowo.  Śpię na podłodze.
Nad ranem wleczemy się robiąc 3 węzły. Dwa dni zabawy z żaglami. Stałe ponad sześć węzłów pod samym fokiem by potem przez kilka godzin z trudem robić trzy pod pełnymi żaglami. Płynę wzdłuż afrykańskiego brzegu jakby ku Wyspom Zielonego Przylądka. 19 grudnia. Dochodzę do 22 stopnia szerokości północnej. Jest. ENE 3 do 4B. Pasat! Dwa foki na bomach. Chwilami ponad 6 węzłów. Sto dwie mile w ciągu doby. Kielich dla Neptuna.
To nie horyzont tylko falka. Na zdjęciach zawsze płaska. Samoster radzi sobie na każdym kursie. Gdy jednak złośliwa fala przestawi rufę o dziewięćdziesiąt stopni, trzeba rumplem naprowadzić Skwarka. Rozwiązaniem jest ciągnięcie 60 metrów liny. Wytracony z kursu jacht po chwili nań wraca. Opłaca się to tylko przy silnym wietrze gdy Skwarek pomimo oporu liny płynie szybko.
Jest już pierwsze zgłoszenie do drugiej edycji regat http://maderskiyachts.alpha.pl/regaty.htm
Będzie ciekawie!

niedziela, 27 stycznia 2013

sobota, 26 stycznia 2013

Na dworze śnieg. Płonące dębowe  kłody promieniują ciepłem przez szybę kominka. Odrobina brandy. Wracam na Teneryfę.
12 grudnia 2012.
Szanse na dobry przelot zabrali celnicy przetrzymując przez tydzień Szymona soczewki kontaktowe. Baksztagowa autostrada prowadząca do pasatów przestawała pracować. Wyspy będą centrum wyżu mającego się utworzyć nad naszą częścią Atlantyku. Będziemy łapali ostatnie sprzyjające podmuchy. Ustalamy start na 2100 UTC i idziemy do chińczyka najeść się na zapas. Marzę o schabowym. Po dwóch słodkich przystawkach nadchodzą półmiski z brązowym pieczystym. Z bliska, niezbyt dobrze upieczone wołowe żebro w na przemian nakładanych warstwach lukru i karmelu. Nie czekam na kolejne dwa słodkie dania. Ostatni raz sprawdzamy pogodę i zostawiam Szymona z chińskimi przysmakami. O 2200 oddaję cumy. Do mariny wchodzą bardzo słabe podmuchy z przeciwnych kierunków przedzielane ciszą. Jeszcze cumuję na końcu kei i idę do Lilla My.
Wychodzisz?
- Jeszcze gdzieś upchnę te dwie cumy.
Coś umknęło. Patrzę na lewe okienko, jest ze starej plexi. Było uszkodzone  po uderzeniu fali.
- Zaklejałeś pęknięcie?
Szymon nurkuje w Małej szukając wiertarki. Przed zaklejeniem trzeba wywiercić otworki na końcach pęknięcia. Już nie czekam. Wracam na Skwarka i po dziesięciu minutach mijam główki. Dalej między wyspami dmucha. Fala rzuca Skwarkiem. Łapię ledwo wyczuwalne tchnienia. Zwrot za zwrotem i niezamierzone kółka. Próbuję odejść od wysokiego klifu. Co tu robię. Powinienem przynieść drewno, napalić, odśnieżyć przed domem. Milę od brzegu łapię pierwszy silny podmuch z północnego wschodu. Baksztag, sześć węzłów. Ślizgi z falą. Jest pięknie. Kurs 180. Postanawiam szukać wiatru bliżej Afryki i jak najszybciej dotrzeć do pasatu. To dłuższa trasa. Wolę zaryzykować niż łapać słabe podmuchy na środku Atlantyku. Z tyłu ledwo widoczne na tle łuny Santa Cruz, światła statku. Kurs zbieżny. W ustach sucho. Spokojnie. Jest bardzo daleko. Ile razy mijałeś statki. Lekko wyostrzam. Po dwudziestu minutach statek przechodzi za rufą. Wiatr rośnie. Po zarefowaniu grota prędkość nie spada. Co raz częściej zabieramy się na ślizgi z falą. Bryzgi sięgają jednej trzeciej grota. Jestem przemoczony. O piątej światła statku z prawej burty. Namiar się nie zmienia. Trzymam kurs na zderzenie. W szkwale, w ślizgu na grzbiecie fali, sto metrów od statku, robię zwrot przez rufę. Mijamy się przeciwnymi kursami. Ludzie stoją na oświetlonym pokładzie. Macham do załogi. Śmieję się. Żadnej suchości. Znowu zwrot za rufą statku. Wracam na 180. Tego potrzebowałem. Siódma rano. Po dziesięciu godzinach od oficjalnej godziny startu sprawdzam pozycję. Jestem 50 mil na południe od Radazul. Wieje z północy ze wschodnią odchyłką. Stawiam dwa foki na wytykach. Ustawiam samoster i pomagam mu wypuszczonymi linami.

 Dzień sztauowania, noc za sterem. Leżę na ławie kokpitu oparty głową o nadbudówkę. Mokre ubranie nie przeszkadza. Mięśnie pulsują. Zmuszam się do podniesienia powiek. Wschodzi słońce. Z lewej Pico de Teide. Z prawej Gran Canaria. Powieki opadają. Jeszcze raz. Lewa Teide. Prawa Gran Canaria. I jeszcze raz. Warto.

Teneryfa, Pico de Teide.

Gran Canaria.



wtorek, 22 stycznia 2013

Fotki od Jean-Paula:

Stojący przy maszcie Karol wraz z żoną, dziesięcioletnią córką i jeszcze młodszym synkiem, na Laurin Kosterze 32 są w połowie atlantyckiej pętli.

Grzegorz, pierwszy z lewej, został nowym armatorem Skwarka. Łódka będzie służyła  mieszkającej na Martynice polskiej rodzinie z czwórką dzieci. Warto było budować.

czwartek, 17 stycznia 2013

Janusz dziękuje wszystkim za pozdrowienia i gratulacje.
Trafił w FdF jedną kafejkę internetową , ale jest permanentnie zamknięta. Napisze chyba dopiero po powrocie do domu.
Najprawdopodobniej znalazł dla Skwarka rodzinę zastępczą:). Załatwi formalności z jachtem i w przyszłym tygodniu ma wracać. (SM)

środa, 16 stycznia 2013

Janusz stoi na kotwicowisku w Fort de France. Cały, zdrowy, zadowolony. Załatwiał formalności, wyspał się, pozwiedzał .  Nie może znaleźć kafejki internetowej, dlatego piszę za niego. Jeszcze tylko musi znaleźć kogoś, kto zaadoptuje Skwarka i do domu. (SM)

wtorek, 15 stycznia 2013

15 stycznia godzina 15 naszego czasu - Janusz trochę już wyspany na kotwicy, jeżeli dobrze zrozumiałam przez telefon, to w tej zatoce:

Zaraz rusza do Fort de France. (SM)

Janusz przysłał smsa:
"Meta 14 o 22.06"
!!!!!!!!!!!
Nie mogę się teraz dodzwonić - myślę, że musi naładować telefon w porcie. (SM)